Informacje o rodach/rodzinach, których członkowie mieli pozytywny wpływ na rozwój naszej gminy. Jeśli chcesz przedstawić swoją rodzinę, zadzwoń 603811891, lub napisz j.oses@op.pl.

 
 
 
 

herb.niegolewskich   Na artykuł złożyły się teksty napisane przez Wandę Niegolewską, córkę Andrzeja Niegolewskiego - ostatniego właściciela Dóbr Rycerskich - Bytyń, przed II. Wojną światową, na podstawie wspomnień o rodzicach oraz materiałów zachowanych w archiwum rodzinnym. Przypomnę, że brat Andrzeja - Zygmunt gospodarzył przed wybuchem wojny w majątku Chlewiska. Maksyma rodowa Niegolewskich brzmi „CZYŃ COŚ POWINIEN, BĘDZIE CO MOŻE”. Zapraszam do zapoznania się z prawdziwymi losami tej zacnej i zasłużonej dla Wielkopolski rodziny.

   BYTYŃ wymieniony po raz pierwszy w dokumentach jest pod datą z 1322 roku - kiedy to Jana Drogosławicza z Bytynia (prawd. 1280 - 1323), herbu Drogosław sędziego ziemskiego – kaliskiego i poznańskiego, kasztelana radzimskiego i kanclerza Królestwa Polskiego, kasztelana międzyrzeckiego - opisano jako postać współpracująca z bliskim otoczeniem księcia Przemysława II.

   BITINUM - miasto w latach 1447-1537, z warownym zamkiem, położone na bursztynowym szlaku, nad rozległym jeziorem Bytyńskim. Około roku 1526 r. właścicielami Bytynia była rodzina Konarzewskich z Konarzewa, za sprawą kupna majątku od Jadwigi Bytyńskiej. Odnaleźć można w dokumentach  informację z roku 1537, że na części ziemi, należącej do dominium BITINUM, Andrzej Konarzewski, dokonuje zapisu, dotyczącego sytuacji w razie swojej śmierci. Ziemia zapisana jest na rzecz żony Jadwigi Konarzewskiej z domu Niegolewskiej, córki Macieja Niegolewskiego. To pierwszy ślad bytności rodziny Niegolewskich w Bytyniu, choć jest to zapis tylko po kądzieli. Niebawem Bytyń traci prawa miejskie i od XVIII w. jest już wsią szlachecką. Kolejni właściciele Bytynia to: Wojciech Gronowski, Jan Antoni Junosza Bojanowski - podstoli kaliski (od 1733). W roku 1751 roku Bytyń został zakupiony przez Andrzeja Niegolewskiego, herbu Grzymała, chorążego i surogatora grodzkiego, stolnika poznańskiego, starosty pobiedziskiego, ożenionego z Anną z domu Skaławską. Po ojcu majątek obejmuje w 1767 jego syn - Felicjan (1759-1815), stolnik wschowski, kawaler orderu Orła Białego, ożeniony z Magdaleną z Potockich herbu Pilawa. Dzieje się to w roku 1767, majątek jest oceniany wówczas na wartość 226.400 zł,. Felicjan Niegolewski ma ambicję, aby stworzyć reprezentacyjną siedzibę rodzinną. Buduje na swoich ziemiach nad jeziorem Bytyńskim okazały dwór, w miejsce starego, drewnianego. Do projektu architektonicznego nowego obiektu zatrudnił Bernarda Leinwsebera, nadwornego budowniczego króla Stanisława Augusta, który sprawdził się wcześniej w Wielkopolsce przy projektowaniu kilku obiektów, na przykład ratuszy w Pyzdrach i Śremie. Dla podniesienia rangi rezydencji, wokół dworu założono park krajobrazowy, w stylu włoskim. Felicjan Niegolewski w listopadzie 1806 roku, na rogatkach swojej posiadłości witał Napoleona udającego się z Berlina do Poznania. Cesarz wraz ze swoją świtą zatrzymał się tu na przepięcie koni i spotkał się na tajną rozmowę  z Janem Henrykiem Dąbrowskim, w do dziś stojącym budynku, zwanym tradycyjnie karczmą Napoleońską.

   Wnuczka Felicjana (córka Andrzeja Maurycego Niegolewskiego (1787-1857), Jadwiga z Wężyków Niegolewska (1833-1917), tak pisała po latach o swoim dziadku:* „Dziad mój Felicjan umarł rychlej, do Targowicy nie należał, choć jego kuzyn, pan Łukasz Bniński, marszałek Targowicy go zapisał, to musiał go wykreślić, ale na nieszczęście jest zapisany w księdze Targowicy. Tak dużo prawych obywateli kazało się wykreślić, bo bez ich wiedzy i woli marszałek ich pozapisywał, A ta karta, gdzie stoją nazwiska tych, którzy wypisać się kazali, jest zalana atramentem. Ale stryj Jan Chryzostom dobrze te chwile pamiętał i on detalicznie to opowiedział, miał nawet kopię listu pisanego w tej sprawie do Łukasza Bnińskiego”.

   Wracając do domu moich dziadków - do Bytynia, to opisując go na początku, nie wspomniałam, że po rewolucji Francuskiej dużo emigrantów Francuskich miało tam schronienie. Razu jednego pani markiza de Lenau rozlała na obrus jakiś kompot, mój dziadek, podawał jej inny na to miejsce. Ona powiada: „bien oblige”. Na to sobie stary kamerdyner mruczy pod nosem „gdzie ona tam obliże - wyprać ja muszę”. Boną mego ojca była panna Dupin. Był i ksiądz Francuz jako preceptor starszych braci. To tam pozostali aż do śmierci, inni do powrotu do kraju. Jedna generałowa z czasów Napoleona była wnuczką, któregoś z tych emigrantów”.

   Fragmenty pamiętnika, zachowanego w rodzinnym archiwum są przytoczone oryginalnym brzmieniu. Jadwiga Niegolewska pisze dalej o innych członkach rodziny mieszkających w Bytyniu: […] Jak przez sen przypominam sobie żonę stryja Chryzostoma (pochowanego w jednym z sarkofagów w kościele bytyńskim przyp. W.N), Łucję hrabiankę Bnińską, która bardzo lubiła róże […]”.

   W Bytyniu były wyprawiane święta rodzinne, czasami z tańcami. Córka Chryzostoma Eufrozyna, była za swym kuzynem Ignacem Gąsiorowskim. Pełen nadziei młody człowiek zostawił młodą żonę i podążył 30. roku na powstanie. Stał z wojskiem w Sochaczewie, tam była straszna cholera i zaraził się, bo do chorych chodził żołnierzy. Zmarł 30. listopada, a tego dnia urodził im się w Bytyniu, syn Bronisław - jedyny dziedzic wielkiej fortuny”

   I tak Bytyń na kilkadziesiąt lat przeszedł po kądzieli, do rodziny Gąsiorowskich. Córka Bronisława Gąsiorowskiego (1830-1902) i Eukalidii de Vanin (1823-1907), Helena była kolejną dziedziczką majątku. Niepełnosprawna ruchowo od dziecka, przez większość swego życia była leczona w Polsce i za granicą. Znając, co to jest cierpienie, chciała polepszyć warunki chorych takich jak ona. Zdając, sobie sprawę z ułomności systemu leczenia chorób ortopedycznych w szpitalu ogólnym, chciała stworzyć placówkę specjalistyczną, dla chorych na narządy ruchu. Sfinansowała budowę  i zorganizowanie pierwszej tego typu placówki na ziemiach polskich, utrzymywanej przez drugi czas z zapisu na fundację. Zakład umieszczony  został w budynku przy ul. Alejowej, na poznańskim Łazarzu, w zaadaptowanej na ten cel willi fabrykantów Urbanowskich. Właścicielką posesji (położonej przy obecnej ul. Gąsiorowskich), była Helena Gąsiorowska, która zakładając Fundację Gąsiorowskich, powierzyła 2 miliony marek niemieckich na to przedsięwzięcie.

   I tak powstał początkowo „Zakład imienia Bronisława Saturnina Gąsiorowskiego na Bytyniu”, który rozpoczął swoją działalność 3 kwietnia 1913 roku. Z czasem placówka przekształciła się w Poznański Zakład Ortopedyczny im. Bronisława Saturnina Gąsiorowskiego. Placówka prowadzona była nadal przez fundację, ale pod zarządem i opieką Poznańskiego Związku Towarzystw Dobroczynnych „Charitas”. Kierownikiem został lekarz ortopeda gen. prof. dr med. Ireneusz Wierzejewski, który w szpitalu tym przepracował ponad 20 lat, aż do 1930 r., czyli do swojej śmierci. Doktor Wierzejski. Był On również założycielem i pierwszym prezesem Polskiego Towarzystwa Ortopedycznego i Reumatologicznego i twórcą Polskiego Czerwonego Krzyża oraz redaktorem naczelnym Naukowych Pism Medycznych. Był również powstańcem wielkopolskim.

szpital   Helena Gąsiorowska nie miała dzieci i postanowiła, że Bytyń powróci do rodziny Niegolewskich, ustanawiając mojego ojca Andrzeja Niegolewskiego swoim spadkobiercą. Ojciec jako najstarszy syn, ówczesnego właściciela Niegolewa - Stanisława Niegolewskiego, nie mógł przejąć gniazda rodzinnego, ponieważ Niegolewo było objęte Minoratem, czyli przepisem dotyczącym dziedziczenia przez ostatniego urodzonego syna „porządek dziedziczenia ostatnich urodzonych”. Najmłodszym synem Stanisława Niegolewskiego był Maciej Niegolewski. Pozostali synowie, Zygmunt od 1937 roku gospodarował majątkiem Chlewiska, które są częścią Dóbr Rycerskich Bytyń. Ojciec mój Andrzej Niegolewski  w 1925 roku ukończył 21 lat, został wtedy, jako pełnoletni właścicielem 2 tys. Hektarowej części Dóbr Rycerskich Bytyń. Wcześniej w roku 1923 ukończył studia rolnicze na Wydziale Rolniczo - Leśnym na Uniwersytecie Poznańskim. Po obronie dyplomu w Poznaniu wyjechał za granicę, by pogłębić wiedzę na Uniwersytecie Paryskim - Sorbonie. Tam ukończył studia podyplomowe związane z ekonomią rolnictwa, na Wydziale Nauk.

   Na stałe osiadł (Andrzej Niegolewski przyp. red.) w bytyńskim dworze po ślubie z moją mamą, Haliną z Gniazdowskich w roku 1931. Pierwsze lata gospodarowania Dobrami Rycerskimi Bytyń przez moich rodziców były trudnym okresem. Majątek był zaniedbany od dłuższego czasu. Bronisław Gąsiorowski, ożeniony z cudzoziemką, mieszkał głównie za granicą, a ich córka, która odziedziczyła duży majątek, jako osoba chora od dziecka, sama nie mogła czuwać nad gospodarstwem. Zarządcy, którzy sprawowali faktyczny nadzór, zadłużyli mocno majątek. Ojciec mój, kiedy przyjechał do Bytynia, przejął odpowiedzialność nad Bytyniem z energią właściwą młodemu człowiekowi oraz z wiedzą świeżo zdobytą na uczelniach poznańskiej i paryskiej. Po opracowaniu strategii odrodzenia i unowocześnienia gospodarowania majątkiem postanowił rekultywować ziemię orną, wprowadzić nowe odmiany zbóż, a także szereg nowoczesnych rozwiązań z punktu widzenia ekonomii, znanych i stosowanych w Europie. Unowocześnił pracę na roli, sprowadzając z Anglii parową maszynę rolniczą, stworzył nowe linie produkcyjne w oparciu o własne zasoby rolne i leśne. Rozbudował tartak i rozpoczął produkcję drewnianych materiałów budowlanych i wykończeniowych. Zorganizował przedsiębiorstwo rybne, wykorzystując część jeziora, która należała do majątku. Rozwinął hodowlę drobiu w oparciu o nowe odmiany. Znacznie poszerzył powierzchnię uprawy warzyw na sprzedaż. Remontując gorzelnię sprowadzając do niej nowe urządzenia unowocześnił produkcję spirytusu przemysłowego. Produkcja ta realizowana była z własnych płodów rolnych. Nowe obszary działalności rolniczej i przemysłu rolnego wymagały usprawnienia infrastruktury komunikacyjnej. Ojciec utwardził kilometry dróg i wybudował nitkę kolei wąskotorowej, która zwoziła z lasu i pól uprawnych produkty, dowożąc je do dalszego transportu komunikacją publiczną.

image005   Wszystkie te zmiany wymagały zatrudnienia większej liczby pracowników i to nie tylko robotników rolnych, ale i specjalistów z kilku dziedzin. Ponad tych, którzy pracowali już na stałe i tych, których zatrudniano sezonowo, zatrudnił finansistów znających się na księgowości, rybaków, leśników, ogrodników, hodowców drobiu i stolarzy. Sam czuwał nad strategią gospodarowania, ale nadzór bezpośredni nad produkcją i uprawą pełnili powołani do tego funkcyjni pracownicy. Biura majątku mieściły się w tzw. rządcówce, położonej w centrum podwórza, wśród czterech kasztanowców (obiekt wraz z grupą drzew wpisane były do Rejestru Zabytków). Rządcówka ta przetrwała świetne czasy dla majątku, przetrwała wojnę i czas powojenny, ale nie przetrwała czasu po 1990 roku i opuszczona, „zniknęła” ok. roku 2008. Zachowane cudem księgi rachunkowe z lat 1937 i 1938, prowadzone przez biuro majątku, opisują spore kwoty po stronie zysków za lata 1937 i 1938. Zadłużenie, jakie zastał ojciec, zostało spłacone i majątek przynosił już znaczne dochody. Ojciec wtedy mógł kupić dobry samochód osobowy marki Austro-Daimler ADR 635 Bergmeister. Rodzice planowali również podróż dookoła świata własnym jachtem, który w 1939 roku stał i czekał na nich w porcie w Gdyni. Rodzice jachtu nawet nie obejrzeli i wybuch wojny zmienił wszystko! Pod koniec sierpnia 1939 roku, po ogłoszeniu mobilizacji, ojciec zgłosił się jako pierwszy z oficerów rezerwy do swojego 15. Pułku Ułanów Poznańskich. Przyprowadził ze sobą wszystkie konie z majątku, które nadawały się pod wierzch i samochód osobowy. Wszystko przekazał wojsku. W czasie kampanii wrześniowej służył jako drugi adiutant - oficer ordynansowy przechodząc cały szlak bojowy 15. Pułku Ułanów. Walczył m.in. nad Bzurą w obronie Warszawy, a pod Sochaczewem został ranny. Spod gradu kul ściągnął go z pola bitwy przyjaciel Adam Lossow, tym samym ratując mu życie. Ojciec pokazywał mi miejsce, gdzie upadł. Opowiadając mi o tym, nawiązał do wątku rodzinnego związanego z tym miejscem pod Sochaczewem. Niemal w tym samym miejscu, gdzie ojciec został trafiony kulą niemiecką, ranny był nasz przodek, Felicjan Niegolewski w roku 1930 a jego syn Andrzej Niegolewski, walcząc również w powstaniu listopadowym, w tych stronach otrzymał za waleczność Virtuti Militari. Mój ojciec, prawnuk Felicjana i Andrzeja 100 lat później został postrzelony w nogę i za udział w tej bitwie otrzymał Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari za waleczność. Kiedy ojciec „poszedł na wojnę” moja mama, Halina z Gniazdowskich została w majątku. Niemcy nie pozostawili oczywiście jej w spokoju i tak jak większość Polaków została wysiedlona z Kraju Warty do Generalnej Guberni. W grudniu 1939 roku, żołnierze Wermachtu zagarnęli majątek, a wszystkich mieszkańców dworu wysiedlili, dając godzinę na ubranie się i przygotowanie do opuszczenia domu, z możliwością zabrania tylko jednej walizki z rzeczami osobistymi. Mama pomimo paniki, jaka Ją wtedy ogarnęła, nie straciła do końca przytomności umysłu. Kiedy żołnierz pilnował Jej podczas przygotowań do podróży, poprosiła go poprawnym niemieckim, żeby mogła bez jego asysty przygotować się do opuszczenia domu w swojej sypialni. Niemiec w jakimś odruchu przyzwoitości, stanął z drugiej strony zamkniętych drzwi. Mama w tym czasie zdążyła wszyć w dolny brzeg spódnicy kilka sztuk biżuterii. Biżuteria ta kilka razy, w późniejszym już życiu rodziców okazała się „kołem ratunkowym” w trudnych sytuacjach. Natomiast u mojego brata, kilkuletniego wówczas chłopca, panika objawiła się w inny sposób. To, co mama wkładała do walizki, On szybko wyrzucał na ziemię, jakby swój bunt skupił w tak okazywanym proteście. Dziś sądzę, że to był podświadomy lęk dziecka przed agresją i grozą, jaka towarzyszyła temu zajściu i tym nieznanym, o którym dorośli mówili między sobą. Mama z Felicjanem, swoją matką - Zofią z Wąsowiczów Gniazdowską i swoją siostra Anną Gniazdowską wyruszyła wozem pod eskortą, w kierunku stacji kolejowej w Szamotułach, by zostać przewiezioną do więzienia we Wronkach. Po przejechaniu kilku kilometrów wóz został zatrzymany przez Niemca - sąsiada, z którym rodzice znali się tylko z nietowarzyskich kontaktów, a wynikających jedynie z sąsiedztwa. Niemiec nic nie mówiąc, wcisnął mamie do ręki zwitek pieniędzy. Mama nie chciała ich przyjąć, mówiąc; „Jak mogę od pana, w takiej sytuacji przyjąć pieniądze”, on miał odpowiedzieć: „Jak nie dla siebie - to dla dziecka i matki, niechauto2 pani przyjmie, inaczej nie mogę pomóc”. Mama błogosławiła później swoją decyzję, że nie uniosła się wtedy honorem. I pieniądze te zatrzymała jako pożyczkę. Pieniądze ratowały nie tylko mamę i jej najbliższych, ale i innych osadzonych podczas trzytygodniowego pobytu we Wronkach. Mama przekupywała dozorców więziennych najczęściej zatrudnionych Polaków, zdobywając w ten sposób jedzenie zarówno dla swojej rodziny jak i innych osadzonych ziemian. Po nowym roku przewieziono osadzonych, bydlęcymi wagonami do GG. Dalej mieli sobie radzić sami. Mama większość czasu wojennego, aż do Powstania Warszawskiego, spędziła w Warszawie. Ojciec po kapitulacji został zabrany do niewoli. Broń oddał w Puszczy Kampinoskiej, po czym przepędzony wraz z innymi oficerami uczestniczącymi w kampanii wrześniowej i osadzony w oflagu jenieckim, Woldenberg (dzisiejsza miejscowość Dobiegniew). Po wybudowaniu baraków 6 tys. oficerów spędziło na terenie ogrodzonym drutami kolczastymi 5 lat wojny. Mimo tak ekstremalnej sytuacji ojciec starał się, jakoś pozytywnie spożytkować ten czas. Uczył się języka hiszpańskiego. Już wcześniej interesował się literaturą iberyjską, zwłaszcza poezją i chciał ją czytać w oryginale. Poza tym brał udział w wykładach prowadzonych przez osadzonych oficerów z profesorskimi tytułami, pogłębiając wiedzę ekonomiczną. Zainteresował się wtedy rybołówstwem morskim. Wraz z grupą innych oficerów rozważał i dyskutował na temat powojennej Polski, na przykład o konieczności szerszego wykorzystania możliwości gospodarczych dla Polski w oparciu o dostęp naszego kraju do morza.

   Te poglądy w latach wojny były tematem dyskusji, ale po wojnie stały się głównym obszarem życia zawodowego ojca, kiedy to swoje życie musiał poukładać na nowo, w Polsce komunistycznej. Ojciec odnalazł mamę, która po Powstaniu Warszawskim przedostała się na południe Polski, do Pieskowej Skały, gdzie na zamku była wychowawczynią w zakładzie dla sierot wojennych, prowadzonym przez organizację Czerwonego Krzyża. Rodzice po radosnym powitaniu, szczęśliwi, że po 5 latach znowu mogą być razem. stanęli przed dylematem, co dalej…

   Znali treść nowych przepisów, których wynikało, że poza sobą i radością z zakończenia wojny, radością z tego, że z rodziny nikt nie zginął, byli bezdomni, bez pieniędzy, posiadając tylko to, co mieli na sobie.  Jednak radość z ocalenia dała im siły i energię budowania nowego życia.  

Untitled 71Dekret o z dnia 6. września 1944 r. o przeprowadzeniu reformy rolnej głosił: „Reforma rolna w Polsce jest koniecznością państwową i gospodarczą i będzie zrealizowana przy udziale czynnika społecznego zgodnie z zasadami Manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Punkt e) z art 2. ust 1., tego dokumentu mówił, że: „konfiskuje się ziemię stanowiącą własność albo współwłasność osób fizycznych lub prawnych, jeżeli ich rozmiar łączny przekracza bądź 100 ha powierzchni ogólnej, bądź 50 ha użytków rolnych, a na terenie województw poznańskiego, pomorskiego i śląskiego, jeśli ich rozmiar łączny przekracza 100 ha powierzchni ogólnej, niezależnie od wielkości użytków rolnych tej powierzchni”.

   Polscy komuniści wypełnili te przepisy z nadgorliwością, bo poza ziemią zabrali również siedziby mieszkalne właścicieli majątków, czego w treści dekretu nie było. Stworzono również przepis wykonawczy, według którego właścicielom zabranych majątków ziemskich, nie wolno było nawet przebywać na terenie znacjonalizowanej nieruchomości. Sprawiło to straty również dóbr ruchomych, ponieważ ani ojciec, ani mama nie mogli pojechać do Bytynia, żeby zabrać to czego jeszcze nie rozkradziono. Dekret przyrzekał, że: „Wywłaszczeni właściciele lub współwłaściciele nieruchomości ziemskich wymienionych w art. 2 część 1-sza lit. e) mogą otrzymać samodzielne gospodarstwa rolne poza obrębem wywłaszczonego majątku w ramach niniejszego dekretu względnie, jeśli z tego prawa nie skorzystają, będzie wypłacane im zaopatrzenie miesięczne w wysokości uposażenia urzędnika państwowego VI grupy. Jednak większość właścicieli, mimo składania podań w tej sprawie, nie otrzymała - ani propozycji dot. 5. ha. ziemi ani zaopatrzenia. W tej grupie znalazła się moja rodzina. Rodzice musieli rozpocząć nowe życie z dala od miejsc urodzenia i grobów rodzinnych. Dzięki szerokiemu wykształceniu i surowemu wychowaniu, któremu poddawani byli w młodości zarówno rodzice jak i inni ziemianie oraz determinacji wynikającej z radości z przetrwania wojny ziemianie przez lata Polski Ludowej radzili sobie w miarę dobrze. Ojciec po kilkudziesięciu latach pracy w różnych instytucjach postanowił zająć się pracą naukową i w latach sześćdziesiątych zrobił doktorat potem się habilitował by w kolejności otrzymać tytuł profesora prezydenckiego z dziedziny ekonomiki rybołówstwa morskiego.  Był autorem ponad 40. pozycji naukowych, lubianym wykładowcą, członkiem i przewodniczącym kilku międzynarodowych organizacji w zakresie rybołówstwa morskiego. Mama nigdy nie pracowała zawodowo, gorzej adaptując się do nowej sytuacji życiowej. Prowadziła dom. My jako dzieci korzystaliśmy na tym, bo w domu zawsze czekała na nas z ciepłym obiadem.  Rodzice nigdy po wojnie nie odwiedzili Bytynia. Nawet wtedy, kiedy już przepisy na to zezwalały. Bardzo jednak tęsknili. Za swoimi rodzinnymi stronami, źle się czując w dużym mieście, jakim jest Warszawa.

Ja z rodzeństwem wychowałam się w skromnych warunkach finansowych, ale z poczuciem tego co w życiu jest najważniejsze - to co w sercu i to co w głowie.

   Do wspomnień o przeszłości w moim rodzinnym domu wracano często, w codziennych sytuacjach, ale i w kontekście też tzw. „prawd objawionych”, które głosiły: „że wszystko może się w życiu zmienić się w jednej chwili bez Twojego na to wpływu i że dlatego ważne jest to - co masz w sobie, a nie to co masz na sobie”. Ważna było wykształcenie, nauka języków, zdrowie, wakacje. Wszystko to co rozwijało możliwości adaptacji w życie, niezależnie odUntitled 72 chwilowych sytuacji, na które się nie ma wpływu.   

   Tak było do roku 1989. Wtedy to, kiedy nastała Nowa Polska w sercach rodziców i wielu dawnych właścicieli rozbudzone zostały nadzieje, związane ze zmianami ustrojowymi w Polsce. Wszyscy widzieli realne szanse na powrót do siedzib rodzinnych. Siedzib, które czasami, jak Niegolewo, należało od kilkuset lat do jednej rodziny. Rodzice jak i inni byli wtedy tego pewni i martwili się tylko jak odbudują dom pozbawieni dochodów z ziemi, bo zdawali sobie sprawę, że ziemia nie może być zwrócona. Wszyscy liczyli na odszkodowania za przejęta ziemię. 

   Ojciec miał już wtedy ponad 80 lat, ale od 1990 roku - do swojej śmierci, w roku 1998, korespondował wytrwale z nowymi władzami, stale podkreślając, że jest zainteresowany powrotem do Bytynia. Niestety otrzymywał pisma informujące, że przepisy dekretu są aktualne. No i pewnego dnia przyszła wiadomość, że dwór w Bytyniu został sprzedany!

   Ojciec spotkał się wtedy z panem Sigmundem Nissenbaumem. Długo rozmawiali przy herbacie w mieszkaniu moich rodziców, przy ul. Narbutta 50 w Warszawie. Pan prezes pożyczył wtedy od ojca nasze ostanie rodzinne fotografie przedstawiające bytyński dwór (niestety do tej pory zdjęć tych rodzinie nie zwrócono, mimo częstych upomnień). Mój ojciec sam, jako człowiek bardzo prawy, ufał każdemu i uważał, że skoro dwór został sprzedany i nowy właściciel chce go odbudować, to zdjęcia mogą pomóc, żeby przywrócić budynkowi dawną formę. Wierzył w szlachetne intencje pana Sigmunda i uważał, że sam prezes nie zawinił względem naszej rodziny, mając okazję kupienia okazyjnie obiektu, za symboliczną złotówkę. Tym bardziej, że prezes deklarował, że w Bytyniu realizowane będą cele społeczne. Obiekt ten miał służyć fundacji stworzonej dla zachowania tradycji żydowskich. Ojciec mój sam kochając przeszłość własnej rodziny, rozumiał jak ważne jest to, żeby nieliczne pozostałości zdewastowanych śladów kultury judaistycznej, jakie uratowały się z pożogi wojennej, ochronić i ocalić od zapomnienia. W tym zakresie wspierał działania Fundacji Rodziny Nissenbaumów.  Miał jednak ogromny żal do tych, co stali się paserami naszej rodzinnej własności i to już za wolnej Polski, sprzedając obiekt bez porozumienia się z nami, mimo świadomości, o tym, że nadal istniejemy!

* tekst pochodzi z archiwum rodzinnego

Wanda Niegolewska

We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.